piątek, 30 listopada 2012

Kapitan Kryzys vs MFKiG w Łodzi




W kubku gorąca kawa, w kominku się pali. W mieszkaniu temperatura powoli się podnosi... Jednak 15 stopni to mało, ale co tam! Właśnie wróciłem z Bieszczad(ów?). Kilka dni totalnego oderwania od rzeczywistości. Ludzie, którzy mówią, że najlepiej tam pojechać we wrześniu-październiku najwidoczniej nie byli tam w listopadzie. Nikogo poza pogranicznikami na szlaku, tylko Ty, plecak i połoniny. Ale do brzegu.
Z tej pięknej perspektywy postanowiłem w końcu napisać słów kilka o Międzynarodowym Festiwalu Komiksów i Gier Komputerowych w Łodzi (od tej pory będę posługiwał się skrótowcem MFK, bo na gry i tak nie chodzę, chociaż lubię). Z roku na rok coraz mniej uczestniczę w wydarzeniach festiwalowych stricte, a coraz bardziej udzielam się towarzysko, ale taka widać kolej rzeczy. Oczywiście wysłałem komiks na konkurs na krótką formę i oczywiście znów nie wygrałem, ale czego się spodziewać- w końcu Światem rządzą masoni...
Festiwal był super. Tak zwyczajnie, normalnie super. Nigdzie nie można tak podładować komiksowych akumulatorów jak w Łodzi w pierwszy weekend października (no może w Bieszczadach, gdzie podobno wtedy jest pięknie).
W tym roku udało mi się przyjechać wcześniej tzn. w piątek i miałem też nieopisaną przyjemność nocować w legendarnej Polonii (windziarz jest mistrzem, jeśli nie Świata, to przynajmniej Łodzi). No dobra, instaluję się w hotelu, kilka zdań z moim serdecznym kumplem Krzychem i jazda, bo piątek to dzień wernisaży. Nie lubię wernisaży. Zazwyczaj niewiele można zobaczyć, ścisk straszny, ale potem wiadomo, może nie być już czasu. Pierwszy strzał- wystawa konkursowa. Mój mały, osobisty sukces, bo po raz pierwszy od kiedy wysyłam na konkurs komiksy wszystko było ok. Plansze w dobrej kolejności, tytuł nie przekręcony (chociaż "Konie Wunderwaffe" sprzed dwóch lat też były fajne...), komiks nie wisiał na wysokości kostek, a do tego całość w jednej antyramie- słowem przyczepić się nie można, to i się nie czepiam.
Godna odnotowania jest tylko historyjka z panią z radia, która w pierwszych godzinach festiwalu, bardzo się dziwiła dlaczego nie mogę porównać tegorocznej edycji do poprzednich... hmm... ciekawe. Chociaż udało mi się błysnąć i zaznaczyć, że ta edycja różni się od poprzednich brakiem Grzegorza Rosińskiego- a myślałem, że jest on twarzą festiwalu...
Potem był wernisaż Marcina Podolca- za to właśnie nie lubię wernisaży... nijak się nie dało prac obejrzeć, a ludzie nie mieścili się w malutkich Warzywach i Owocach. Ja większość spędziłem na zewnątrz.
Potem chwila oddechu i lecimy z Krzychem na następną wystawę- Przemka Truścińskiego. Tu akurat dobrze, że poszliśmy na otwarcie, bo możnaby nie znaleźć tej wystawy w późniejszym terminie, a warto, bo miejscówka starego teatru naprawdę robiła klimat. Czad- świetnie dobrane miejsce do prac i odwrotnie. Szkoda tylko, że w zasadzie nie było żadnych (albo prawie żadnych, bo aż tak się nie wyznaję) nowych prac Trusta.
A potem to był już bankiet... I od tej pory MFK zmieniło się w taką wesołą komiksową plamę alkoholowo-kacową, ale konkretnie... Siedzieliśmy z Krzychem przy stoliku legend. Tadeusz Raczkiewicz + w zasadzie wszysycy ludzie odpowiedzialni za Tajfuna... Nieźle. Najzabawniejsza historia miała miejsce na początku, kiedy ktoś powiedział żebyśmy się przedstawili swoimi dokonaniami komiksowymi. Siedzę sobie cichutko, a w głowie mam tylko "przecież ja nie mam żadnych dokonań" i nagle jest moja kolej i mówię, że mam bloga, że Kapitan Kryzys, że publikuję w Przeglądzie Obrony Cywilnej... I nagle widzę wśród "starych wilków" błysk w oczach- "Przegląd Obrony Cywilnej? A co to? A jaki nakład?". Więc ja nieśmiało, że teoretycznie 5000 i wtem słyszę "To ty młody jesteś z nas tu najlepszy!" I tak oto cały stres wyparował, a jednocześnie jest to piękna ilustracja tego co uważam w polskim komiksowie za najlepsze- brak zadęcia i patrzenia na kogokolwiek z góry. A potem się dosiadł Dave McKean... A potem Tony Sandoval, a potem była wódka z Bisleyem, i bardzo miłe spotkanie/poznanie z Michałem z Edynburga (swoją drogą wszyscy zagadywali mnie i Krzycha mówiąc "To wy jesteście na okładce tegorocznego City Stories?"), a potem to było już ciemno, jakieś przebitki, windziarz i pobudka w hotelu (dzięki Krzychu za pomoc!).
Następny dzień zleciał nie wiadomo jak (kac), chociaż miał on kilka jasnych punktów: po pierwsze jakiemuś biednemu młodzikowi dałem mój pierwszy prawdziwy rysograf (w sensie autograf z rysunkiem)... Przepraszam Cię młody człowieku..., po drugie poranne piwo i kawa z Brianem Azzarello i wspomnianym wcześniej Michałem, walk of shame do hotelu gdzie odbywał się bankiet po kurtkę i arafatkę (tzn. "szal"). Były też jakieś spotkania, ale pamiętam jak przez mgłę, a na części przysypiałem. W pamięć zapadła mi prezentacja filmu "Piotruś Pan" na podstawie komiksu Loisela. Jak tylko uda im się zebrać te grube miliony euro na produkcję, to będzie fajna rzecz. Ale chyba im się nie uda... A i oczywiście przegapiłem autobus na galę, ale to standard, dzięki temu dojechałem taksówką "na pełnej kurwie", ale to temat na osobną notkę.
Gala jak to gala. Z tego co wiem, to Sztybor maczał palce w jakimś fajnym filmowym wstępie, którego fragmenty, które poleciały były naprawdę śmieszne, ale problemy techniczne nie pozwoliły go wyświetlić. Szkoda. Duża. Rozdanie nagród... było. Wspomniałem już, że nie wygrałem? Potem wybory miss festiwalu, jakoś mnie to mocno nie rusza, ale na plus było to że pokazywali plansze na których rysowano na dużym ekranie wyżej, więc nawet z tyłu było widać. Wieczór ogólnie spędziłem piwkując i rozmawiając z tym i owym i poznając nowych ludzi (pozdorwienia dla Anny Heleny i Uli, oraz Johna McCrea, który w toalecie powiedział mi, że jestem piękny...) Super było Was poznać! Miło było też było popatrzeć na to jak cała śmietanka komiksowa tańczy i bestia Bisley też (swoją drogą był całkiem grzeczny w tym roku). Potem już normalna taksa i hotel.
Niedziela. Smutny dzień, bo ostatni, kilka spotkań, uściski dłoni, ostatnie pożegnania i do domu. Szkoda, że to wszystko powtórzy się dopiero za rok.
Podsumowując, organizacyjnie poza rozdaniem nagród, świetnie. Program- przebogaty i będący w stanie zainteresować chyba wszystkich. Brawo Łódź! A dlaczego nic nie piszę o mangach i star warsach? Z nimi mam trochę jak z grami, niby nie mam nic na przeciwko, ale w Łodzi jest wiele lepszych atrakcji.
Warto odnotować też że barek w Textilimpexie w tym roku znów stanął na wysokości zadania (uwaga spoiler- tam pracują bliźniaczki!).
A zakupy komiksowe? Zrobiłem. Większości jeszcze nie przeczytałem, ale tak już chyba musi być- zostawiam sobie wszelkie dobro na zimę.
A na koniec mały paseczek, o zagranicznych gwiazdach, który poczyniłem post-festiwalowo (w sumie to całość jest dość hermetyczna, ale pooglądać zawsze warto):

W kolorze TU (a warto kliknąć i zobaczyć).

P.S. Ciekawostka- jak się kliknie na czyjeś imię w tekście to się możecie trochę dowiedzieć kto to...

wtorek, 6 listopada 2012

Kapitan Kryzys vs Halloween 2


No dzieciaki, potwory i dorośli! Już czas na nowy odcinek, a że ostatnio było Halloween... To ciekawe o czym będzie ten odcinek? A dlaczego tak późno? To chyba oczywiste... Nie? No to śpieszę z wyjaśnieniem- po prostu jest to historia z życia Kapitana Kryzysa wzięta, a skoro tak, to się musiała wydarzyć, on musiał mi ją opowiedzieć, a ja jeszcze potem to wszystko narysować. Stąd ten mały poślizg...

Przy okazji wracam trochę do blogowego życia i może jakoś się uda więcej soczystych historyjek wrzucać, chociaż od kiedy przestałem śledzić wiadomości jakoś gorzej z tematami, jednak coś tam do mnie dociera, czego dowodem dzisiejszy odcinek.

Przyjemności!